czwartek, 7 marca 2013

Rozdział drugi.

No cóż, nie powiem bym była do końca zadowolona z tego rozdziału, ale nie mnie oceniać, tak więc zapraszam do dalszego czytania. :3

* * * * * * * * * * * * * * * * * *

Kocha mnie, naprawdę kocha! Moje serce zabiło szybciej, kiedy dusza w tym czasie rozrywała się na miliony kawałków. Nie, to nie mogła być miłość. Powiedział to tylko dlatego, że chciałam to usłyszeć. A może naprawdę tak jest. Ten facet to jedna, wielka sprzeczność. Zagadka, której nie jestem w stanie rozwiązać, nie będąc na skraju załamania.
Podniosłam się chwiejnie z kafelek, podpierając się o umywalkę, by przypadkiem nie stracić równowagi. Jeszcze tylko tego brakowało, by nabić sobie kolejnych sińców. Elliot fundował mi wystarczająco bolesnych miejsc. Westchnęłam na samo wspomnienie o nim. Kochałam go całym sercem, ale wiedziałam, że zostając u jego boku nigdy nie osiągnę pełni szczęścia. O ile w ogóle było mi ono pisane. Całe moje życie to pasmo niepowodzeń, poczynając od pierwszych urodzin, kończąc na dniu dzisiejszym. Zawsze na drodze do szczęścia pojawiały się jakieś przeszkody, z którymi nie byłam w stanie się uporać, byłam zbyt słaba. Nie oszukujmy się - wciąż jestem. Bezsilna, zagubiona, wykorzystana, upokorzona. Miłość faktycznie jest do bani.
Tylko ciepły strumień wody był w stanie złagodzić obolałe ciało i zmyć z niego dotyk Elliota, a nawet powstrzymać choć na chwilę rozjuszone myśli. Chaos, to właśnie słowo odzwierciedlało mój stan psychiczny. Wycisnęłam na gąbkę odrobinę żelu i powoli zaczęłam zmywać z siebie wspomnienia sprzed kilku chwil. Krzywiłam się niemalże za każdym razem, przejeżdżając po bolących miejscach. Chyba naprawdę nie byłam gotowa na ten związek, na takie poświęcenie. Z resztą, czy ktokolwiek by był? Muszę z tym skończyć raz na zawsze. Spakować walizki, zatrzasnąć za sobą drzwi i zamknąć ten etap w życiu. Wiem, że nie będzie łatwo, ale nie ma na to innej rady.
- Mm, takie widoki to ja rozumiem. - podążyłam za głosem, napotykając spojrzenie mężczyzny, opierającego się jakby nigdy nic o framugę drzwi. Jeszcze mu mało? Na samą myśl przeszył mnie niezbyt przyjemny dreszcz. - Pozwolisz,że do ciebie dołączę.
To nie było pytanie, a jasne stwierdzenie. Gdybym powiedziała 'nie', oberwało by mi się. Ale gdy się zgodzę i tak dostanę to samo. Tak czy siak stoję na straconej pozycji. Przełknęłam głośniej ślinę, obserwując go jak z gracją zsuwa bokserki i idzie w moją stronę. Cudownie, powtórka z rozrywki. Piękniejszego poranka nie mogłam sobie wyobrazić. Powoli wróciłam do poprzedniej czynności, a mianowicie spłukiwania piany z włosów i wtedy poczułam jak mnie delikatnie do siebie przysuwa. Elliot i delikatność! Podmienili go?
- Moja mała, grzeczna dziewczynka. - wymruczał wprost do mojego ucha, zaraz przygryzając jego płatek. Przesunął jedną ze swych dłoni wzdłuż bioder, by po chwili zjechać jeszcze niżej. Syknęłam z bólu, ale i rozdrażnienia. - Boli?
Usłyszałam znów przy swoim uchu. On naprawdę napawał się moim cierpieniem! I to według niego znaczy kochać? Ten facet jest naprawdę ostro powalony i wiecznie nie zaspokojony. To już postanowione: odchodzę i żadna siła mnie przed tym nie powstrzyma, nawet on. Jęknęłam po raz kolejny, krzywiąc się, gdy znów dotknął bolącego miejsca. Chyba potraktował to jako moją odpowiedź.
- To dobrze, ma boleć. To będzie ci przypominać o tym, jak bardzo cię kocham.
- Jesteś chory! Powinieneś się leczyć! - wyrzuciłam to wreszcie z siebie, odsuwając się od niego, o dziwo! pozwolił mi na to. Opuściłam kabinę prysznicową tak szybko, jak tylko byłam w stanie, byleby uniknąć jego obecności. Psychol, sadysta, pieprzony dupek! Owinęłam się ręcznikiem i szybko ruszyłam w stronę sypialni, mając nadzieje że nie podąży za mną. Ale jak to zwykle w życiu bywa - rozczarowania chodzą po ludziach, zwłaszcza takich pechowcach, jak ja.
- Nie pozwoliłem ci na takie zachowanie. - reprymenda z jego ust, zwłaszcza dotycząca mojego sprzeciwu, zawsze wydawała się być komiczną. Może właśnie dlatego parsknęłam śmiechem?
- Nie jestem twoim cholernym psem! - warknęłam zaraz, ku jego zdziwieniu. Fakt, sama byłam zdziwiona tą nagłą siłą głosu i pewności siebie.
- Och, czyżby? - usłyszałam w odpowiedzi i nim zdążyłam się zorientować po raz kolejny tego dnia zostałam przygwożdżona do ściany. Zabolało, przez co wydałam z siebie zduszony okrzyk. Jego silna dłoń szybko zacisnęła się na mojej szyi, odbierając mi dopływ powietrza. Bezsilnie walczyłam o oddech, uderzając pięściami w jego rękę. Bez skutku. Tylko go to rozbawiło.
- Więc twierdzisz, że nie jesteś moim psem. Cóż, może i masz racje, psa da się wytresować. - jego uwaga uderzyła we mnie, niczym grom z jasnego nieba. Brak szacunku do mojej osoby, pomiatanie,  naruszanie prywatności, jego zaborczość, niemożność sprzeciwu wobec jego osoby, i według niego tak wygląda miłość? Przymknęłam powieki, z pod których zaraz zaczęły toczyć się łzy. A ja łudziłam się, że wypłakałam już swoje.
- Jesteś MOJĄ własnością. Wszystko co twoje należy do mnie; twoje ciało, twoja dusza, WSZYSTKO. Mogę brać co chcę i kiedy chcę. - cedził przez zęby, podkreślając niemalże każde kolejne słowo. Na szczęście zwolnił nieco ucisk, bym mogła zaczerpnąć powietrza, a gdy to zrobiłam, ponownie zacisnął mocniej.
- Gdyby nie ja, byłabyś nikim. - dopowiedział, po chwili odsuwając się gwałtownie, jakby doszło do niego, co przed chwilą zrobił. Upadłam na podłogę, krztusząc się powietrzem, próbując dojść do siebie. - Dlaczego nie doceniasz tego, co dla ciebie robię?
To pytanie było czystą esencją rozpaczy. W jego głosie dało się słyszeć gorycz. Po długiej chwili milczenia, w czasie której zdążył się doprowadzić do porządku, odchrząknął wreszcie.
- Masz dziesięć minut, by doprowadzić się do porządku, czekam na dole. I lepiej, byś nie kazała mi po siebie przychodzić. - w tych słowach czaiła się groźba, czułam to.
Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, podniosłam się z podłogi i sama zaczęłam przygotowywać się do wyjścia.

`~  *  ~`

Czarne szpilki, obcisła spódnica do kolan, biała koszula i kucyk - tak wyglądał mój uniform. Tak wyglądała każda kobieta pracująca w firmie Elliota. Takie tam upodobania szefa. Pośród tych wszystkich kobiet, odzianych i uczesanych w taki sam sposób jak ja, czułam się niezauważalna dla nikogo, zwłaszcza dla szefa. Cóż, ostatnimi czasy jednak wyróżniałam się spośród tłumu, bowiem poprzez jego brutalność, musiałam ukrywać ślady na swoim ciele. Jeszcze tego by brakowało, by ktoś zaczął ingerować w nasze życie.
Dochodziła jedenasta, gdy pierwsi goście pana Starka opuścili jego gabinet. Podniosłam się z miejsca, skinęłam uprzejmie głową i obdarzyłam gości podobnym uśmiechem, co należało do mojej pracy. Uroki bycia sekretarką w dużej firmie.
- Panno Reeves, mógłbym panią prosić do gabinetu? - choć brzmiało jak pytanie, doskonale wiedziałam, że nim nie jest. W pracy nie zrobiłby mi dymu o byle co, gdybym teraz odmówiła. Ale wymówki typu 'muszę teraz pracować' nie przejdą. Skinęłam powoli głową, kierując się, co tu dużo mówić, wprost do paszczy lwa. Starałam się zachować zimną krew, ale gdy zatrzasnął za mną drzwi, odruchowo objęłam się ramionami, jakby miało mi to w czymś pomóc.
- Stęskniłem się za tobą, Annie - stanął na przeciwko mnie, ujął podbródek i złożył delikatny pocałunek na moich wargach. Taki Stark podobał mi się o wiele bardziej, ale to tylko przykrywka dla jego prawdziwej natury. Zbyt wiele razy dałam się na to nabrać, by znów się w to pchać. Jeszcze nie zdążyłam zapomnieć o tym, co zrobił mi rano.
- To wszystko? Tylko po to mnie tu zawołałeś, żeby powiedzieć że się stęskniłeś? - uniósł ze zdziwienia brwi, ale po chwili się opanował i uśmiechnął ironicznie.
- Mała wojowniczka, co? Podobasz mi się w takiej wersji.
- Jeśli to wszystko co miałeś do powiedzenia, to teraz posłuchaj mnie. - okej, teraz, albo nigdy. Muszę wyrzucić wszystkie żale, zanim stchórzę, podkulę ogon i stąd wyjdę. Brunet skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wpatrując się we mnie wyczekująco. Kompromis? To naprawdę nie w jego stylu.
- Mam dość tego, jak mnie traktujesz. Nie chcę być twoją zabawką, którą wykorzystujesz, gdy tylko najdzie cię taka ochota. Nie chcę być popychadłem. Mam dość tego, że nie liczysz się z moimi potrzebami, a gdy odmawiam ci czegoś, zaczynasz mi grozić lub... bić. - przełknęłam ślinę, korzystając z chwili przerwy. Wciąż milczał, nie wiem czy to dobry znak. - Nie chcę tak żyć. Zastanawiać się w jakim nastroju jesteś, bać się odezwać, czy nawet spojrzeć ci w oczy. Rano powiedziałeś, że mnie kochasz...
Tu zrobiłam dłuższą przerwę, zbierając w sobie odwagę, by móc ponownie na niego spojrzeć.
-... ale to nieprawda. Nie kochasz mnie, nigdy nie kochałeś i nigdy nie pokochasz. Wiem to teraz.
Głos zaczynał mi się łamać, a on nie wyglądał jakby to na nim robiło jakiekolwiek wrażenie. Sadysta bez uczuć, cóż to takie typowe dla niego. Otarłam szybko spływającą łzę, kontynuując;
- Skończyłam z tym. Skończyłam z tobą. - i po tych słowach skierowałam się do drzwi. Tak, zrobiłam to! Odważyłam się mu powiedzieć co myślę, jak się czuję, a on mnie wysłuchał. Tylko dlaczego nie czuję się z tym lepiej? Może ulga przyjdzie z czasem. Oby.
Nim zdążyłam złapać za klamkę, Elliot mnie ubiegł. Miałam ochotę warknąć na niego, a nawet podnieść na niego rękę. Czy on nie może się odczepić?
- To, że ty skończyłaś ze mną, nie oznacza że ja skończyłem z tobą. - wypowiedział to na jednym wydechu. Co to miało w ogóle być? Czy on naprawdę myśli, że jest pępkiem świata?!
- Choć raz w życiu przestań myśleć tylko o sobie. - warknęłam na niego. Zacisnął dłoń na moim ramieniu, zabolało. Pieprzony dupek, co on sobie wyobrażał? Jeszcze mu mało wrażeń? - Puść, bo zacznę krzyczeć.
Tym razem groźba wypłynęła z moich ust. W sumie to mogłoby mu zepsuć reputację, zniszczyć go. Szef molestujący swoją pracownicę, czyż to nie temat na pierwszą stronę gazet?
- Tylko spróbuj... - wysyczał, wyraźnie zirytowany. Niestety, tutaj musiał się kontrolować, co działało na moją korzyść. - Naprawdę nie chcesz mieć we mnie wroga.
Znów cedził przez zęby. Cudownie, powtórka z rozrywki, naprawdę nie miałam na to siły. Już wystarczająco przeszłam, a to dopiero początek dnia. Westchnęłam ciężko, odwracając głowę w jego stronę.
- Puść. - powiedziałam spokojniej, ale ten nie reagował. - Puść. - powtórzyłam głośniej, krzywiąc się z bólu. Poczułam zaraz jakąś siłę, która ciągnęła mnie w dół. Jęknęłam cicho, lądując na kolanach. Poważnie?
- Czy do ciebie w ogóle coś... - nie dane było mi skończyć, bo zatkał mi dłonią usta.
- Cii, kochanie. Oboje wiemy, że mnie nie zostawisz. Chyba nie chcesz, żeby komuś z twoich bliskich stała się krzywda, prawda? - mówiąc to już majstrował przy swoich spodniach. O nie, nie ma mowy. Nie zamierzam tego zrobić, ani tu, ani nigdy więcej. I.. Czy on właśnie groził moim bliskim? - Więc zrobimy to po mojemu, czy wciąż chcesz walczyć?
- Ty... Ty pieprzony dupku! - warknęłam, nim pociągnął za mój kucyk, odchylając mi głowę i na chama wsuwając swoją męskość w moje usta.